Naszła ciebie ochota na kluchy śląskie nic prostszego, aby się zapisać na maraton w centrum Śląska. Mnie skusiło właśnie to danie :). A tak na poważnie skusiło mnie podróżowanie po stronie czeskiej. Jednak przez covid ehh plany musiały się zmienić i trasa została zmieniona. Cóż na śląskiej ziemi jeszcze nie jeździłem to trudno Czechy objadę kiedy indziej a może za rok. Tym razem wybrałem opcję lżejszą czyli za dnia na 300km. Dojechałem do Rybnika IC a mogłem pojechać stację dalej, bo nie dość że byłoby bliżej to dworzec jest urokliwy i dla mnie jako wzór stacji. (na końcu wpisu)
Pierwszy raz jechałem czeskim wagonem. Powiem że inne niż nasz komfort na dobrym poziomie. Szkoda że miejsca rowerowe są przypisywane do stolików. Pewnie dlatego że w wagonie są tylko 4 miejsca na rower. Zaleta że jest luźniej w przedziale gdzie wiszą rowery, ale pewnie to za sprawą węższej toalety. A jak mowa o toalecie to wszystko było ok. Płyn dezynfekcyjny też był co brakowało mi przy zwykłym wagonie IC.
Tym razem zabrałem ze sobą namiot. widziałem w regulaminie organizatora że będzie można bez problemów się rozstawić. To jeszcze zjem lokalnego kebsa i w drogę. Nawet dobry tylko mega duży za duży lepiej byłoby wziąć duży :). A to co mnie czekało na miejscu lepiej w ogóle byłoby nie brać kebaba. Pierwszy podjazd już zaraz po wyjechaniu ze stacji haha dla płaskoziemców to od razu atrakcja.
Wczytuje trasę do Głodowa którą narysowałem. Jak się okazało nie narysowałem tylko to był mój próbny licznik dystansu do bazy. Czyli trasę miałem narysować o czym zapominałem. O czym zaraz się przekonałem kiedy pokierowało mnie na szutrowe przełęcze. Po drodze mijałem fajce typowo niemieckie ceglane budynki. Faja szutrowa brązowawa droga. Od razu przypominała mi się Gracja. Ten niby zameczek to już kościółek w Głodowie i zaraz będę na miejscu.
Złapany na dojeździe jako stwór obcy jadący z namiotem. Szukam miejsca gdzie się rozbić. Widzę blisko 4 rozstawione namioty. To jadę i ja. Odbieram jeszcze pakiet i zabieram się do budowania domku.
Złapany na dojeździe jako stwór obcy jadący z namiotem. Szukam miejsca gdzie się rozbić. Widzę blisko 4 rozstawione namioty. To jadę i ja. Odbieram jeszcze pakiet i zabieram się do budowania domku. Raz dwa pyku pyk i namiot gotowy.
To teraz można chwile odpocząć, zjeść ciepłą kiełbe z grilla i zimne piwko. Cały czas jacyś nowi przybywają.
W kolarstwie sami swoi więc zaraz się zawiązało nowe przyjaźnie i rozmowy ruszyły przy piwku :). Pozdrawiam. Cóż zaczyna się robić ciemno czas się wyspać. Rozkładam się w namiocie ale nie mogę zasnąć, bo muzyka z imprezy maratonu jeszcze dość głośno daje o sobie znać. W końcu muzyka ustaje światła gasną i zasypiam nie wiem kiedy.
Budzik niepotrzebnie ustawiałem, gdyż znajdzie się jakiś sąsiad z namiotu, który wstanie skoro świt i będzie brzęczał czym popadnie. Do tego pobliska zagroda ośrodka miała na podwórku kury. Kogut od świtu już zawiadamiał o nowym dniu. Mając duży zapas czasu podjechałem zobaczyć jak startują uczestnicy 500km. Spotkałem dobrego kolegę poznanego na Pięknym Zachodzie. Odebrałem GPSa i powoli szykowałem się do startu. Jeszcze jakaś mała bułka z parówką i idę na start. Niestety pogoda z rana nie była moją ulubioną. Ja lubię na wyścigu jak jest upał a tutaj jakieś chmury i dość chłodno jak dla mnie.
Czyje że adrenalina powoli narasta. Startuje w grupie 5tej na 20. Wolę startować na końcu niż startować z koniami :). Sędzia wyczytuje nazwiska. Jest i moje. 2 min do startu na zegarze. OK bomba w górę konie ruszyły.
Czyje że adrenalina powoli narasta. Startuje w grupie 5tej na 20. Wolę startować na końcu niż startować z koniami :). Sędzia wyczytuje nazwiska. Jest i moje. 2 min do startu na zegarze. OK bomba w górę konie ruszyły.
Ruszyłem dość żwawo, bo nie ma coś się ociągać. Widzę w lusterku że nikt mnie nie goni ale to dopiero wyjazd z ośrodka. Pierwsze skrzyżowanie i już na plecach czuje oddech. ok jedziemy we troje a grupa była 10 osobowa. Jadę dość szybko 40km/h. Ale koledzy dobrze się trzymają nawet się dopytują o kolegów z Grupetto :P. ja się pytam czy są z tych stron -tak ale trasy nie znamy. Jedziemy dalej lekko zwalniam może będzie zmiana. Nic z tego więc zaraz mnie zmęczą, albo pierwsza górka zweryfikuje. No i zweryfikowała poszli hehehe….
Moich kolegów co mnie wyprzedzili nie wiedzę, ale moja zasada nie daję się porwać w cudze tempo. Jadę swoim i wiem na co mnie stać. Pogoda się poprawia powoli przebija się słońce za chmur. Temperatura rośnie z 20C+. Czyje że mój silnik nabiera odpowiedniej temperatury. Doganiam innym rowerzystów z wcześniejszych grup. Ukształtowanie terenu ciekawe z miłymi podjazdami 4-7% i zjazdami.
Uchwycony podczas walki samotnej jazdy :). Jedzie się dość fajnie czuje moc w nogach. Dobrze dziś podaje. Zbliżam się do pierwszego punktu żywieniowego. Spotykam tam tych dwóch kolegów z mojej grupy. Widzę punkt dobrze zaopatrzony. Biorę dwa banany 3 batony, uzupełniam bidony. Na pomidorówkę nie mam czasy. Podaje swój numer startowy i ruszam z kolegami z mojej grupy. I historia się powtarza pierwsza górka i ja zostaje :P. No cóż są różne strategie ja wybieram swoją i po 500m wspólnej jazdy jadę już sam.
Pierwsza górka i punkt za mną teraz będzie najbardziej strona górka. Po drodze doganiam następnych uczestników. Co oznacza że tempo mam ok skoro kogoś doganiam a nikt mnie nie wyprzedza. Górka mnie zaskakuje bo jest bardzo stroma nawet skacz mi do 20%. A jak widzę że przednie koło mi się odrywa od asfaltu to mówię sobie znalazłem drugi Gliczarów hehe. Są pierwsi spacerowicze. Ja nie daje się i daję dalej. Uważam na poprzeczne rynny w drodze są dość głębokie i szerokie po skosie.
Dalsza część tej górki jest już łagodniejsza (stroma nadal jest) i bardziej malownicza. A nic nie daje tak radości jak wyprzedzasz kolejnych uczestników pod taką górkę. Jednak i tak zabrałem za dużo ze sobą ciuchów i jedzenia. Czuje że rower nie jest taki wagowo jaki powinien być pod takie góry. Ten podjazd dał się we znaki wreszcie czułem jak leje się ze mnie pot. Bo było super.
Po takich podjazdach zaczynają się zjazdy i szybkie krótkie podjazdy. Tutaj doganiam moich znajomych z grupy startowej. Na kolejnych pagórkach oddalam się od nich. Widać taktyka „swoje tempo” zdała egzamin. Po drodze mijam jeszcze kolarzy i pytają się o czas startu mojego. To jestem godzinę przed nimi patrząc na czas startu. I słyszę szacun :). Zbliżam się do drugiego punktu to dobrze bo woda się kończy. Tutaj dostaje informację że przyjechałem jako pierwszy. Słysząc to dostaje mega speeda. Wchodzę do restauracji bardzo ładnie. Klimat bardzo fajny. Szkoda że nie miałem czasu na zjedzenie ciepłego dania bo tutaj się należał :|, ale jak mam mieć dobry czas nie czas na obżeranie się. Wziąłem batony napełniłem bidony i jazda. Teraz najgorsza część tego maratonu. Tak przynajmniej mówią jak się pytałem wszyscy lolkalersi :). Oni nie lubą płaskich terenów. Ha ja też nie lubię szczególnie gdy się jedzie samemu. W głowie miałem że zaraz dogoni mnie jakiś pociąg a ja przecież jadę sam i nawet nie ma szans by z kimś pojechać skoro jadę pierwszy.
Płasko, płasko czuje się jak na drodze do Leszna. Do tego jeszcze wiatr w paszcze. Czuje już oddech innych na plecach. NA myśl że mogę być pierwszy dostaje zmiennego humoru od euforii do blisko poddania się że nie dam rady. Widoczki ładne, ale trasa nie zbyt doprze poprowadzona jeśli chodzi o drugą połowę 150km maratonu. Za dużo zahacza o większe miasta. Stanie na czerwonych światłach potęguje złość. Niestety tutaj nie pochwale śląskich kierowców jeżdżą strasznie szybko i niebezpiecznie. Sytuacja wyprzedzam dwóch kolarzy a on się jeszcze wciska na lusterka na czwartego gdy z naprzeciwka jedzie samochód. Więc jeśli chodzi o 1.5m to na Mazowszu i na północy jest o wiele lepiej. Wracając do trasy bardzo fajny wiadukt wysoki robi wrażenie. Nie mogę się doczekać kiedy do wierzchołka trasy i zmienię kierunek o 180. Wiatr jest okropny. A po drodze jeszcze Rybnik i 3 punkt.
Dojeżdżam w końcu do trzeciego punktu. Nadal jestem pierwszy. Widać jeszcze nie zdążyli się rozłożyć. Zjadam arbuza banany, picie szybkie siku i ogień. Jeszcze się wracam bo nikt się nie mnie zapytał o numer startowy. Mówią że to nie ważne hmm. Ok ruszam dalej już niedaleko do nawrotu. Ale dłuży się strasznie. Mijam po prawej elektrownie w Żorach. Humor nadal mi dopisuje. Ważne, aby skończyć za dnia bo nie chce mi się jechać w nocy. Dalej płasko i pod wiatr.
Odliczam już ostatnie km, nie jest łatwo im bliżej tym ciężej. Patrzę w tel że jestem 1 na pozycji OPEN. Mówię sobie jest gites ciasne o miejsce pierwsze. Widzę już tablicę Głodów.
Dojeżdżam na metę ! Jednak które miejsce zajmę musze jeszcze prawie godzinę poczekać. Jak się okazało była jeszcze jedna grupa startująca o 5 minut później niż sądziłem. Tak i się stało z pierwszego spadłem na drugie miejsce. Ale i tak się cieszę bardzo drugiego miejsca. Uważam że mój wynik i tak jest mega zważywszy że jechałem całość praktycznie solo i jeszcze zrobiłem tyle zdjęć które nie wszystkie są tutaj :). Następnym razem może nie będę cykał fotek a będzie pierwsze miejsce. Tylko co w tedy wstanie na bloga hahaha
Kawa i ciastko na osłodę i niezapomniany łobiad po śląsku :). Na drugi dzień udaje się do Wodzisławia Śląskiego i widzę przepiękny dworzec kolejowy. Jak dla mnie to nr1 i wzór do naśladowania.