Zawsze mi się to kojarzyło z filmem ukazującym nadczłowieka z gadżetami.
Jednak to tytuł który przypada na dyscyplinę Triathlonu z najdłuższym dystansem 3,86 km pływanie, 180,2 km jazda na rowerze i 42,195 km (maraton) bieg. Dystans też można dzielić na 1/2,1/4 i 1/8.
Pomysł wpadł do głowy, aby zdobyć taki tytuł tak podobnie jak stać się Ultrasem przejeżdżając 1000km na rowerze non stop. Nawet nie wiedziałem, że takie dystanse są organizowane w Polsce. Poczytałem, poszukałem i wybór mógł paść tylko na Malbork. Miasto bliskie mojemu sercu i rejony które już kojarzę. Decyzja podjęta, wpisowe wykupione. Teraz zostało przygotować się do całej imprezy. Łatwo powiedzieć gorzej wykonać. Głowa gotowa i mówi tak zrób to a cało się ociąga mi mówi, że nie dasz rady. Na co to i po co to. Racja, jak dyscyplina rowerowa mnie nie przerażała bo to jedynie 180km tak bieg 42km to już ściana nie do przebicia. Miałem niecały rok to realizacji mojego celu. Na przeszkodzie stanął covid i o ile pływania się wcześniej nie bałem tak prawie rok przerwy w pływaniu prawie na włosku wisiała moja decyzja czy nie zrezygnować. Jedna pewna dyscyplina z trzech to za mało. Kiedy baseny były (nieczynne) postanowiłem się skupić ba bieganiu. Nie szło mi to tak jak chciałem. Bieganie to moja ostatnia rzecz którą nazwałbym sportem dla przyjemności. Na szczęście baseny otworzyli dla zwykłych ludzi i 3 miesiące mi zajął mi powrót do stanu z przed roku.
Przeszedł czas zawodów. To czego się wcześniej nie spodziewałem to tego że będzie tak zimno na początku września. Tak samo na moje nieszczęście jak w maratonie MRDP eh. Do Malborka przyjechałem dzień wcześnie. Wszystko wskazuje że nic cieplej nie będzie. Sam się zastanawiam jak to zorganizować, aby nie zamarznąć gdy rano będę szedł na start z hotelu a to 2km. TAK RANO o 4 rano było tło tylko 4C KOSMOS. Dzień wcześniej czyli w sobotę można zostawić rower w strefie zmian. Tak też zrobiłem aby mieć najmniej zajętą głowę w niedziele.
Budzę się w niedziele o wrednej godzinie, bo start o 6rano. Praktycznie nic nie spałem, a czułem że nie jest najcieplej na zewnątrz, bo i w pokoju za ciepło nie było. To że rano nic nie jadam a już na pewno nie o takiej godzinie, dzień wcześniej kupiłem sobie pączki. Takie słodkości lepiej mi wejdą niż kanapki. Do tego zjadłem przygotowany jeszcze w domu makaron który zalałem jogurtem truskawkowym. Czas nagli ale nastrój przez zimno jest wręcz nędzny. Od razu w głowie rodzą się myśli po co lepiej powiedzieć tutaj, albo iść pozwiedzać Malbork w ciepłej kurtce :).
Startuję razem z kolegą Andrzejem. Stoimy niedaleko mostku przy Nugacie z widokiem na Zamek. Sprawdzamy jak z wodą brr zimna. Prosy już się rozgrzewają w wodzie. Andrzej mi proponuje wejście do wody przed startem. Kiwam głową na nie i zanurzę się tylko po starcie. Stoimy dalej w piankach i czekamy na start.
Jeszcze przed startem była przemowa organizatora i burmistrza. Ja tylko czekałem w głowie niech już skończą bo zamarznę stojąc boso na chodniku. W końcu. No i ruszyli. Ja ustawiłem się bliżej końca. Start jest rolowany więc startujemy nie na raz tylko po kolei. Zbliżam się do bramki startowej czuje, że najcięższe wyzwanie niedługo się zacznie. Staram się zachować spokój, aby nie podnieść za bardzo tętna. Już byłem tak zziębnięty, że wchodząc do wody wydawała się nie taka zimna. I zanurzenie płynę powoli podążając za innymi. Mijam mostek przez który przechodziliśmy tylko teraz widzę go od dołu. Nugat który jest uważany za jedną z czystszych rzek jest i tak uderzeniem zmysłów. Do basenu to mu daleko. Woda na tyle przejrzysta, że widzę jeszcze swoje dłonie i pięty zawodników. Start jest po węższej stronie co daje po sobie znać rożna roślinnością. Czasem coś zawadzam rękoma czy nogą. Czuje że jednak dopada mnie syndrom stresu i za dużego tętna. Brakuje mi tchu mimo, że starałem się płynąć nie za szybko. Płynąłem tak około 700m zanim mi tętno wróciło do normy i mogłem zacząć płynąć moim normalnym tempem. Czułem się bezpiecznie widzą niedaleko ratowników na Łodziach. Czekały mnie 4 okrążenia. Co jakiś czas zerkałem czy płynę w kierunku boi. Nie wychodziło to za prosto raczej wychodził mi jak ślady pełzającego węża. Po drugim okrążeniu czułem się dobrze. Przy trzecim okrążeniu nawet sobie nie zdawałem sprawy, że nie czuje dłoni co okaże się później. Za to czułem że moje stopy powoli robią się zimne. Wiedząc że zostaje mi jedno okrążenie czuje, że mogłem popłynąć trochę szybciej. Jednak lepiej popłynąć wolniej niż za szybko. Ostatnie okrążenie przyspieszam. Widzę już ostatnie bojki które kierują na wyjście do strefy zmian. Jestem, dobijam do brzegu. Wychodzę i wow nie czuje stóp prawie się przewracam. Trzy kroki i jakoś poszło. Wyjście jest dość strome pod górkę. Biegnę do strefy zmian. Zdejmuję piankę, próbuję założyć skarpety. Nie czuje moich palców u rąk. Próbuję złapać każdy promień słońca. Chce zdjąć zegarek z dłoni i założyć na rower. Moje palce dalej nie działają. Czas ucieka inni uczestnicy wbijają się na zmiany. Zbyt długo czasu straciłem na zmianie. Na zmianie wyprzedziło mnie 14 osób.
Ładne słońce około 8 zmyliło mnie w strefie zmian i nie założyłem nogawek. Ruszam i myślę że teraz moja konkurencja rower i dam radę cześć uczestników wyprzedzić. Czar prysł jak poczułem że co innego stać w miejscu na słońcu a co innego jechać powyżej 35km/h. Moje kolana nie mogą się rozgrzać. Przejechałem jakieś 10km nie jest dobrze. Kolana zaczynają odczuwać ból. Jest źle. postanawiam zatrzymać się i jak dobrze że zabrałem ze sobą nogawki. Wkładam nogawki, bo bluzę założyłem już na starcie. Patrząc na innych zawodników co jechali w samym stroju tri bez rękawków, przechodziły mi dreszcze. Ruszając z nogawkami poczułem miłe ciepło i poczułem się prawie jak w domu. Kolana wracają do życia. Na bufetach zabieram batony. Na innych łapie słodkie bułeczki. Trasa rowerowa jest w kształcie L. W jedna stronę jest z wiatrem a w drugą pod wiatr. Wiatr nie był tego dnia najmniejszy co w drodze powrotnej nie było łatwo. W jednej wiosce było sporo kibiców. Jeden fajnie kibicował z głośnikiem motywując dalszą jazdę. Inna grupka bardzo głośno kibicowała z rozkręconym do granic możliwości sprzętem audio. Może na pierwszym razem i drugim przejazdem było to całkiem miłe. Jednak po kolejnych o krążeniach i postępującym zmęczeniu coraz bardziej mi to przeszkadzało. Miedzy czasie ruszyli uczestnicy dystansu 1/2. Na trasie zrobiło się tłoczniej. Z czasem na drodze widziałem coraz mniej kolarzy. Kończąc 180km wyprzedziłem 47 zawodników. Liczyłem na więcej, jednak w taką pogodę nie spodziewałem się lepszego wyniku. Sumują obie dyscypliny wiem, że mam już na tle duży zapas że powinienem się zmieścić w czasie wymaganego czasu 16h.
Czas na 42km biegu. Nie rozbieram się bluzy i nogawek. Może to wygląda dziwnie, jednak wolę mieć przegrzane kolana niż przemarznięte. Bieg zaczynam w stronę parku nad wodą. Biegnie się przyjemnie i czuje że się rozgrzewam. Droga w parku jest szutrowa, przyjemna do biegu. Mijam po drodze dwa bufety. O tyle fajne że nie są to już tylko batony jak to było na trasie rowerowej. Częstowałem się orzeszkami i kabanosami. A najbardziej mi smakowały REDBULLe . Zazwyczaj ich nie pijam ale w tym wypadku były orzeźwiające. Tym bardziej, że w moim ubiorze nie było i zimno a wręcz gorąco. Po 10km czułem się ok jak na moje tempo szło mi całkiem dobrze. Planowałem cześć przebiec a cześć iść. Jednak wiedziałem że jak przejdę w tempo marszu nie łatwo będzie ruszyć. Kryzys zaczął się około 18km. Wiem że to u mnie ściana. Stopy zaczynają być coraz bardziej obolałe i twarde jak drewno. Najgorszy odcinek do biegania był dookoła zamku, który był wybrukowany. Nie łatwiej było na podzamczu. Niby powinno być miękko na ziemi, ale była ona tak nierówna i kępiasta trawa, że trzeba było się pilnować żeby nie dostać kontuzji. Kompletnie nie rozumiem tego odcinka i jego sens. Najgorzej było chyba na 3 okrążenia przed końcem. Chciałem tylko ukończyć przed zachodem słońca. Na ostatnim okrążeniu dostajesz mentalnej energii bo tej fizycznej nie czułem. Na innych zawodnikach też widziałem już bardzo duże zmęczenie. Aż nie chciałem widzieć jak ja wyglądam. Kończąc ostatnie okrążenie szukam wzrokiem gdzie jest meta. Tak widzę już choć nie jest łatwa. Kocie łby dosłownie niszą moje stopy ale to już ostatnie metry. Czujesz jak blisko jest koniec i to że uda Ci się to zakończyć. Tak jest ręce do góry i jest zostałem IronMen-em ! Podczas biegu wyprzedziło mnie 20 osób co uważam za dobry wynik niż planowałem. Metę przekroczyłem za dnia i 2:40h szybciej niż planowałem.