Podjazd pod Bukowinę Tatrzańską

Maraton Północ Południe 1004 km i 8000m up.

Bardzo epicki etap. Trasa bardzo fajnymi drogami przez Kaszuby, nieznane mi drogi Świętokrzyskiego i zabójczymi ściankami górach. Na deser ostatni podjazd do mety biura zawodów ścianka z TDP 😅. Trudy maraton trudniejszy od BBT, bo więcej górek a przede wszystkim bez punktów żywieniowych.

Jest to nietypowy wyścig bez wsparcia bufetowego. Trzeba samemu sobie wszystko zorganizować punkty sklepy, ale jako wprawiony szedłem na żywioł.

Start z pod latarni w Helu.

Na miejsce przyjechałem pociągiem z przesiadką w Gdańsku. To tu już było widać że maraton to nie bajka a jednak coś co się wydarzy. Ilość kolarzy była już widoczna na peronach. Na stacji Gdynia czekałem na pociąg do Helu a miedzy czasie miał dojechać Michał.

Po dotarciu na Hel szybkie zakwaterowanie się w hotelu. Wypad na miasto i kolacje z uczestnikami, kapcie, ciepła kołdra. Czas się wyspać.

Pobudka. W sumie już nie mogłem spać budziłem się czy aby nie zaspałem. Za oknem jednak nie ma słońca.

Czas na szybkie śniadanie i ruszamy pod latarnie. Tutaj już pełno rowerzystów. Każdy się przygląda innym maszynom i rozwiązaniom. Dyskusje i rozmowy jak ruszymy i co dalej.

Ostatnie odliczenia 3,2,1 Start. Ruszmy. Z Helu do Władysławowa jedziemy zwartą grupą pod eskortą policji. Mi coś przykleiło się do koła i pyka i pyka. No tak myśle już na starcie pierwszy problem. Po chwili się orientuje że to liść przyczepił się do opony. Odrywa się po 10km uff.

Eskorta do Władysławowa

Dojeżdżamy do Władka rozmawiam, jakiś czas obok młodym chłopakiem. Fajnie byłoby jechać razem jest Ok. Nagle wypada mu telefon. Peleton się rozrywa No cóż i tyle go widziałem. Za chwile Policja nas opuszcza i konie ruszyły ze startu lotnego.

Widać mój kask i okulary

Michał odrazu ruszył do przodu. Przebijam się za nim. Peleton nabiera rozpędu ale tez się wyciąga jak makaron. Prędkość ponad 40km/h. Zastanawiam się czy to wyścig na 100km.

Podjazd przy tajemniczej elektrowni jądrowej Żarnowiec zrobił swoje.

Tak jak wszyscy mówili z poprzedniej edycji, że na pierwszej górce się rozerwie i tak się stało. Ja już wcześniej zwolniłem, bo nie było sensu tak cisnąć skoro przede mną dwa dni kręcenia.

Pogoda się poprawiła i pojawiło się słońce. Przejazd przez Kaszuby był bardzo przyjemny. Tereny pagórkowate z pięknymi widokami.

Jako, że miałem ze sobą plecak, zapasy jedzenia miałem dość duże, aby nie zatrzymywać się za wcześnie do sklepu.

Niestety trafiła się pierwsza guma a raczej Sanke. Okropny jakiś kawał metalu nie zauważyłem. Jak najechałem to obręcze i tarcze tak zabrzęczały że myślałem ze już po kołach. Uff tylko przebita tylna dętka. Zatrzymało to mnie na chwile. Wybiło z rytmu. Wyprzedził mnie kolega pyta się czy Ok :). Naprawiłem koło i zatrzymałem się w pobliskim sklepiku. Kupiłem lody, ciastko i kefir. Weszło.

Humor dopisuje jadę solo

Zbliża się wieczór trzeba zabezpieczyć się w picie. Wjeżdżam do Kwidzynia.

Z myślą, że trafie sklep przy drodze jadę dalej. Nie szukam niczego po mieście. Jednak nic nie mogę trafić. A zawsze szukam coś bezpiecznego, aby mieć rower i ekwipunek w zasięgu wzroku. Dlatego najlepsze miejscówki za zakupy to są jednak sklepiki na wioskach. A lokalesi (panowie przy sklepie) zawsze przypilnują. Niestety już prawie wyjeżdżam z miasta. Widzę lodziarnie „Krówka” myśl szybka, poproszę o wodę z kranu. Lepsza taka niż żadna.

Rozmawiam z miła Panią Agnieszką i nie ma mowy o wodzie z kranu. Podarowała mi swoją wodę butelkowaną 😍. To ja że w zamian kupię dużego loooda. Pani Agnieszka w zaparte, że poczęstuje mnie i lodem i mam wybrać smak :). Wspaniale odrazu czujesz zastrzyk energii. Dziękuje.

Noc zastała bardzo szybko. Mimo zapowiedzi w prognozach na ciepłą noc wcale takiej nie było. Spodziewałem się że będzie bardzo zimno i byłem przygotowany. Założyłem wszystko co miałem. Dojechałem do Sierpca jedynego punktu zorganizowanego przez tutejszy klub. Podziękowania dla klubu za podanie zupy w kubeczku i kawy . Podarowana dętka uwolniła mnie od zbędnych czarnych myśli a co jak złapie gumę.

Temperatura nie jest przyjemna. Okazuje się że sporo kolarzy się wycofało. Sam byłem świadkiem jak na punkcie zrezygnowało trzech. Stacja PKP niedaleko a połączenie bezpośrednio do Warszawy kusi niektóre umysły, aby zrezygnować. To jest najgorszy moment jeśli mijasz niedaleko swój dom i bijesz się z myślami. Dlatego nie można pozwolić sobie o tym że masz możliwość położenia się do ciepłego łóżka, bo się poddasz. Gdyby padało to może blisko domu bym się poddał. A tak jadę dalej. Kawa wypita koła dopompowane.

Daleko nie jechałem jakieś 50km i dopadła mnie senność. Nie ma co lekceważyć. Skorzystałem z przystanku i położyłem się na 40min. Niby niewiele ale jak dużo to daje dla organizmu. Odrazu jadę żwawiej, przyjemniej.

O świcie jest koszmarnie zimno. Jadąc żwawiej przyłączają się do mnie dwie osoby. Jak się okazało to Kurier. Jazda z nimi jednak była dla mnie męczarnią. Przez zepsuty suport rower Kuriera wydawał okropne dziwki na obrót korbą kzrrrrr, kzrrrr, kzrrrrr koszmar. Puszczam ich bo nie mogę już tego wytrzymać. W Płocku po drodze miał być Orlen, niestety nie było. A już miałem smaka na hotdog a.

Godzina 7:55 mija 500km. Jestem na wysokości Kampinosu. Czujesz się dziwnie, bo kojarzysz drogi a jedziesz dalej i nie do domu.

Czas na śniadanie zatrzymuje się w Skierniewicach sklepie przy drodze. Wchodzę i szukam co mój organizm ma ochotę. Sprzedawca proponuje kabanosy ja nie mój żołądek już nie chce mięsa ani nic słodkiego. Widzę ostatnia paczka pierogów. Pan nawet proponuje mi zagrzanie ich w czajniku :). Jednak dziękuje za dużo czasu bym stracił. Sprzedawca wie co jest na rzeczy, bo już nie jedna ekipa tutaj zawitała dziś. Proponuje gorącą kawę nie odmawiam. Bardzo miłe przyjęcie w takim sklepiku. Zjadam trochę pierogów zimne tez smakują, resztę zabieram i jem podczas jazdy.

O 13:30 dojeżdżam do Odrzywół i kolejna niespodzianka. Nie przewidziany punk żywieniowy zorganizowała rodzina ale już nie pamietam czy to od organizatora czy po prostu miłej chęci. Wiem że z córką jechałem Piękny Zachód tej Pani :). Pomidorowa była przepyszna widać domowa zupa na ryżu mniam. Dziękuje za tak miły poczęstunek i ruszam dalej.

Kielce coraz bliżej widać jak teren pięknieje. Robi się coraz bardziej pagórkowaty.

Przyjemnie było przejechać Świętokrzyskie za dnia. Zbliża się znowu noc. To druga moc. Robię przystanek i ubieram rękawki i nogawki.

Ta noc była ciężka i bardzo zimna. Ubrałem wszystko co miałem grupę rękawiczki zimowe, dwie kurtki i dalej było mi zimno. Było dość wilgotno przez mgły. Dodawały uroku. Jestem coraz bliżej gór więc coraz więcej sporych podjazdów.

Podjazd jak na zdjęciu wyżej był pierwszym ciężkim wyzwaniem. 4km podjazdu avg 4,5%. Na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo mały. Jednak po przejechaniu 800km naprawdę nawet kilku procentowe górki dają w kość. Krótkie wzniesienia 10% wydają się jakby miały ponad 20%.
To jest najtrudniejszy odcinek Żegocina do Nowego Targu. Trzy wielkie podjazdy, wydają się nie mieć końca. Na jedym z nich o świcie już tak mie swędziała głowa, że musiałem przy drodze umyć włosy. Miałem przy sobie szampon i trochę wody czystej w bidonie. Uff jaka ulga. Świeża głowa odrazu lepiej jechać.

O 8:00 rano przebiłem się na szczyt z widokiem na zamglony Narodowy Park Gorczański. Przepiękne widoki, co było gorsze to zjazdy. Tak zjazdy które pierwszy raz chciałem, aby jak najszybciej się skończyły. Wiatr był tak wilgotno zimny że przeszywał wszystko co miałem. Tak długo się zjeżdżało do Nowego Targu i jakby było ciepło to wielką przyjemnością. Jednak i tak było przyjemnie.

Teraz już ostatni odcinek dojazd do Bukowiny Tatrzańskiej i Głodówka. Słońce wychodzi robi się coraz cieplej a wręcz upalnie. Rozbieram się z wszystkiego co się da. Czuje się jak w lato.

Ostatni podjazd to z trasy TDP naprawdę wykańczający podjazd, jednak smakował w raka pogodę wyśmienicie. Koledzy i koleżanki z Grupetto na bierząco mi kibicowali na ostatnich metrach. Nie było łatwo, bo w sklepie uszkodziłem wózek przerzutki tylnej i nie mogłem zrzucić na wyższe biegi. Musiałem podjeżdżać góry na 24 zębach.

Na Głodówce była meta. Fajna gospoda. Odrazu powitanie i wręczanie medalu od organizatorów Ultra-Koło.

Co to była za jazda byłem i w Betlejem i w Rzymie 😀. Najważniejsze ze na całości Polski nie padało. W nocy jednak zimno. Przez to 23 uczestników się wycofało pierwszej nocy. Jak dojechałem do mety byłem 25ty w trasie było jeszcze 80 kolarzy.

Jak sobie sam pomyśle teraz jak można kręcić na rowerze noc stop przez 2 doby nie wiem, ale widać się da. Pierwszej nocy musiałem się przespać na przystanku 40 min. Żałuje ze tego nie zrobiłem drugiej nocy. To jest wada jazdy na czas. Normalnie po za zawodami bym się położył na przystanku i przespał z godzinkę. Tutaj w głowie masz ze zaraz ktoś ciebie wyprzedzi. Dalej uważam ze tak długie maratony nie powinny być na czas.
Fajnie było zwiedzić Polskę jakby przekroić tort nożem. Moja jazda głównie odbywała się solo. Maraton Północ Południe 1004 km i 8000m up.

Podziękowania dla klubu kolarskiego w Sierpcu na podanie zupy w kubeczku i kawy 🙂 plus dodatkowa dętka super 🙂.
Dla Pani Agnieszki z Lodziarni 🙂. Poprosiłem wody z kranu a dostałem 2l butelkowanej i dużego loda pistacjowego z czekolada za free 😋😚.
Podziękowania dla właścicieli sklepu w Puszczy Bolimowskiej za podanie gorącej kawy.
Podziękowania dla dziecka podlegającemu ogródek za nadanie bidonu w tempie F1 🙂.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *